Wczoraj słońce próbowało przedrzeć się przez chmury, a ja miałam tylko jedną scenę przed oczami.
Jedzie ktoś samochodem na tylnym siedzeniu i opiera głowę o szybę. Obrazy za szybą ukazują mu dobrze znane miejsca, które później przemienią się w coś nieznanego. Jedzie daleko stąd, w ostatnią podróż, na drugą stronę, tam gdzie już nikogo nie ma. A słońce za wszelką cenę chce go pożegnać, jeszcze ten jeden raz ogrzać promykami jego twarz. I walczy z chmurami, ale jego walka nie wygląda za dobrze. Jednak słońce ostatnimi siłami posyła marne promyki do swego przyjaciela. A on odjeżdża. Na zawsze.
Źle mi.
Nienawidzę nieodpowiedzialności.
Nienawidzę siebie, że sobie na to pozwoliłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz