Brygada R. rozłożyła mnie na łopatki. Po pierwsze - nerwowo - samym przyjazdem, po drugie ubawiłam się po pachy, gdy zakopali się w błocie samochodem do połowy kół. Pchanie przez 8 facetów, wyciąganie, deski, traktor, 2 linki, lament, telefony Babci M., a ja beka na balkonie. Chyba to tak nie ładnie śmiać się z czyjegoś nieszczęścia? Co mi tam. 40 minut cudownego śmiechu.
Los mi za to odpłacił brakiem rozumu i wlaniem się błotnej kałuży
do wnętrza samochodu. Chochlik przeszedł swój chrzest.
Moja Mama jest prze kochana. Wracam do domu po imprezie w
jednoznacznym stanie, a ona mi wiadro pod łóżko podstawia. A na drugi dzień,
gdy przechodziłam gehennę, a rzyg gonił rzyg, podsuwała wszelakie płyny pod
nos. Jest cudowna. Jak można jej nie kochać?
Zaczęłam czytać "Świat według Clarksona". Jego spostrzeżenia stoją gdzieś blisko mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz