2.08.2013

Tour de Pologne

W moim mieście zawitał Tour de Pologne. Stwierdziłam, że nie może mnie tam nie być. Pojechałam godzinę wcześniej przypuszczalnego czasu przybycia kolarzy z kuzynem i kuzynką (córką Superwujka), przeszliśmy na rynek i czekaliśmy. Potem z Kamisiem (właśnie sobie uświadomiłam, że nigdy w życiu nie nazwałam go inaczej) obczailiśmy, że najlepsze miejsce będzie na rogu i się tam wybraliśmy. I czekaliśmy, czekaliśmy, czekaliśmy, pojawiły się samochody, czekaliśmy, czekaliśmy, znowu samochody, które powodowały "ło zaraz będą" -  to wcale nie prawda, czekaliśmy, czekaliśmy. Pojawili się pierwsi zawodnicy. Zanim się zorientowałam, że jadą to zdążyli przejechać. Dobrze, że nie mrugnęłam, bo mogłam ich przegapić. I później znowu czekaliśmy, czekaliśmy, czekaliśmy i pojawiła się cała reszta. Ich już nie przegapiłam, bo było ich całkiem sporo. Wszyscy kolarze tacy skupieni na jeździe, żeby się pewnie nie wygrzmocić, nie zaprzątając sobie głowy otoczeniem. Oprócz jednego, kimkolwiek on był, jak tłum wiwatował to on się uśmiechał.
Mimo czekania 1,5-2h, a przejazdu kolarzy nie większego niż 2 minuty cieszę się, że tam byłam. Po pierwsze będę to wspominać jak moja Mama Wyścig Pokoju w 1985r., czyli "tak się mignęli", uśmiałam się co niemiara, a jakby nie patrzeć widziałam 70. wyścig Tour de Pologne. 




Przeżyłam ostatnio dramat jak mój Chochlik stanął na skrzyżowaniu i nie chciał zmienić biegu. Jednak udało mi się dotrzeć na trójce do domu. Okazało się, że po prostu jeden czujnik był inaczej wyprofilowany i zablokował skrzynie biegów. Oczywiście Superwujek przyjechał z pomocą dwóch mechaników. Ja już czarne myśli, najgorsza ewentualność, jednak wszystko dobrze się skończyło. I jaka ulga - aż się popłakałam. 
A w ogóle Superwujek to taki kochany. Porobił mi przy autku takie drobne rzeczy. Prze cudowny człowiek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz