Oglądałam ostatnio „Gwiazd naszych wina”. Oczywiście
poryczałam się jak bóbr. Ale nie z filmu, ale z treści, które ze sobą niósł.
A poryczałam się, bo tak cudownie moja stopa wyglądała na
stopie Wybranka mego serca. I te dwie stopy kompletnie mnie rozwaliły. I milion
myśli na minutę. Że kocha, że jest cudowny, że taki ważny, że dobry, czasem
nieżyciowy i kompletnie nie z tego świata, ale jest. Najważniejszy. A ja? Do
szpiku kości jędza. Że wrzeszczę, że się denerwuję, że opada mur, że jestem
obojętna, że się zamykam, że do kurwy nędzy co ja robię?! I tak płakałam z tej
mojej kiepskiej miłości. I pierwszy raz się nie odzywał, tylko był.
Jak ja go cholernie kocham!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz