24.10.2014

Bogowie

Chcę się zmierzyć jeszcze z tym filmem. Fajnie, że wybieram sobie dobrze zapowiadające się nowości. 


Film przede wszystkim jest obrazem dążenia docenta Religi do celu, jakim jest przeszczep serca. Ekranizacja obejmuje kilka lat z życia doktora, pokazując jego niezłomny, ale niekrystaliczny charakter oraz walkę o realizację swoich ambicji, które przede wszystkim mają ratować ludzkie życie. Pokazane cechy, „przywary” lekarza tworzą niesamowitą dawkę humoru. 

Cudownie pokazana jest Polska z tam tych lat. Kartki na produkty, załatwianie spraw, praca po łokcie ludzi wykształconych, gdy tuż obok robotnicy budowlani są zalani w trupa, SB itp. 

O Kocie też warto wspomnieć. Pomijając jego profesjonalne przygotowanie... Co ja gadam? Nie można tego pominąć, bo właśnie dzięki temu jest taki wiarygodny. Ujął mnie tym, że w niektórych scenach wyglądem jest identyczny jak Religa, którego pamiętam, jako Ministra Zdrowia. Jest to istotne, ponieważ już tym (na plakacie, zwiastunie) film przyciąga uwagę widza, gdzie charakter człowiek poznaje dopiero na filmie. 


Ostatnia scena, gdy doktor Religa przygotowuje się do kolejnego przeszczepu, a ukazana jest jego twarz z dźwiękiem bijącego serca w tle, ogromnie przypadła mi do gustu.

Zaraz po seansie, film nie zrobił na mnie jakiegoś ogromnego wrażenia, ale gdzieś tam dojrzewał we mnie. Analizowałam go stopniowo i z każdą myślą był lepszy. Rola Kota, ukazana walka dążenia do celu, mimo niesamowitych trudności wynikających z otaczającego świata i bezradności, nostalgiczno-humorystyczne spojrzenie w PRL, jak również na samego profesora. Wszystko spaja się w niezwykłą całość.

Polecam. Miło z dużą dawką śmiechu spędzony czas.

Uwielbiam biografie. Po pierwsze dowiaduję się o danej osobie (bo mogłam być nieświadoma istnienia), a po drugie, gdy są dobre ciągną mnie do poszerzenia wiedzy. 
Po "Bogach" sięgnęłam po książkę "Religa. Biografia najsłynniejszego polskiego kardiochirurga" Judyty Watoły i Dariusza Kortko.

20.10.2014

Marianna Szczepanek

Ta pani to moja praprababcia. Nie miała lekkiego żywotu, ponieważ jej mąż był skurwysynem i najprawdopodobniej to on doprowadził do jej przedwczesnej śmierci. 
Dlaczego o niej piszę? Zamówiłyśmy z Mamcią płytę nagrobną do Babci Z., dziadka J. vel A. i wujka Jarka. Jednak oni dzielą grób (jak informuje tablica) z Marią Szczepanek, która żyła lat 43. Chciałyśmy z Mamą również jej podarować daty urodzenia i śmierci. 
W administracji cmentarza nie mieli żadnych informacji, ale odesłali nas do kancelarii parafialnej. Tam pomogła nam pani Ula, już starsza kobietka, bo nawet Mamę uczyła religii w 2. podstawówki (miała ślicznie pomalowane paznokcie!)
Trudno szukać informacji skoro ma się tylko imię (jak się później okazało błędne) i nazwisko, a osoby które mogłyby coś wiedzieć już nie żyją. Przedstawiłyśmy pani Uli sprawę. A ona drogą dedukcji doprowadziła nas do otwarcia ksiąg parafialnych sprzed II Wojny Światowej. Zobaczyć coś takiego! Kronika wypełniona ślicznym pismem, uzupełniona piórem z należytym porządkiem. Coś niesamowitego. 
Najpierw szukałyśmy od 1937 do 1942r., bo Mama kojarzyła też, że zmarła przed wojną. Pani z kancelarii tak sprawnie to szło. Jej palec szybciutko wertował nazwiska, a niesamowita wprawa pozwalała odczytywać nazwiska wypisane ręcznym pismem. Nie lada był to wyczyn, bo ja może odczytałam z 3 pozycje, a Pani Ula całą listę. Nie znalazłyśmy, a kolejka do kancelarii zaczęła się powiększać, ja już byłam w strachu, że nas wyrzucą. Jednak pani kazała innym czekać i całkowicie zajęła się nami. 
Następnie przeglądałyśmy księgę od roku 1927. Kolejne lata, rok za rokiem. I nagle jest! Nazwisko Szczepanek Marianna. 
Nie da się opisać uczyć, które towarzyszyły mi jak ujrzałam to nazwisko. Na pewno było to ogromne wzruszenie, radość, ale co jeszcze? Takie "udało się!"?
W księdze odczytałyśmy, że o śmierci MARIANNY poinformowało dwóch pełnoletnich dnia 11.09.1931r. Zgon nastąpił w nocy poprzedniego dnia. Zmarła miała 44 lata. Była córką Jana i Stefani Szczurowskich, zostawiła męża Stanisława (tyle pamiętam).
Daty urodzenia nie udało nam się ustalić. W urzędzie zostałyśmy poinformowane, że księgi z tego okresu znajdują się w archiwum gdzieś na terenie Polski. Po drugie wtedy nie wpisywało się na akcie zgony daty urodzin, tylko długość życia.

Tak więc moja praprababcia MARIANNA SZCZEPANEK zmarła 10.09.1931r. mając lat 44. Z tego wynika, że urodziła się w 1887r. I zapewne przez całe swoje życie nie pomyślała, że 83 lata po jej śmierci, jej prawnuczka ze swoją córką będą szukać kiedy zmarła i kiedy się urodziła. I będą miały ogromną z tego radość, a towarzyszące uczucia będą nie do opisania.

16.10.2014

Świat nie może...

Świat nie może zachowywać się tak, jakby ona nie umarła. 
Świat nie może zachowywać się tak, jakby ona miała wrócić. 
Świat nie może zmieniać JEJ pościeli. 
Świat nie może myć U NIEJ okien. 
Świat nie może mówić, że narzuta bardziej pasuje niż koc na JEJ fotelu. 
Świat nie może JEJ przygotowywać drzewa na zimę. 
Świat nie może pić U NIEJ kawy. 
Świat nie może mówić "u Babci Z." '

Bo Babci Z. już nie ma.

A światu wcale nie wydaje się, że jej nie ma. 
To nie w porządku!

Ale mnie też nie wydaje się, że jej nie ma...


Gdy ktoś umiera zabiera ze sobą cząstkę nas.

11.10.2014

Zostałam Królewną.

Nowa klawiaturka. Nowy sprzęt.
W końcu wrócił mi dostęp do technologii. Mojej własnej. Już wczoraj chciałam coś wyskrobać, ale stwierdziłam, że poczekam na nową klawiaturę. Radocha! Tym większa, bo w postaci laptopa i tabletu. O, takie sobie 2 w 1. Wszystko trochę malusie w porównaniu z poprzednimi sprzętami. ale już się zakochałam. Ale jak to z miłością, zobaczymy co będzie dalej. Jeszcze staram się ogarnąć system Windows 8.1., w końcu jestem jego zwolenniczką.
Niezła radocha, chociaż już 2 razy wpadłam w panikę: "nie działa", "zepsute", "ojej". Stresy już opanowane.
Szkoda tylko starego lapka...

Dopadł mnie dół. Wszystko, dosłownie wszystko, złożyło się na to, że miałam parszywy tydzień. Kłopoty Wybranka mego serca, brak własnego sprzętu, brak kasy na nowy i obrabowanie rodziców (bo tak się właśnie czuję), a rzeczywistość za którą tęskniłam splatała mi figla i nawet na laborkach mi nie poszło. Ale, ale! Żeby nie pisać jak mi to źle i beznadziejnie, a dzisiaj wysrałam tęczową kupę, napiję się herbaty. 
A poważnie: odganiam ten gówniany humor i koniec z beczeniem. 

A co jest najlepsze? ZOSTAŁAM KRÓLEWNĄ! W tym wypadku nie mogę się więcej smucić.
Kocham Cię mój Królewiczu. 

 

4.10.2014

[124]

Zaczął się kolejny rok akademicki. Czas na semestr inżynierski. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie jak po maśle. Trzeba się zastanowić co dalej.

Od kilku dni jestem już na mieszkaniu i cieszę się, bo stęskniłam się za życiem z Wybrankiem mego serca. Jednak z drugiej strony będę tęsknić za tymi, którzy nie są na wyciągnięcie ręki.

Nie mam laptopa od maja. Najgorsza obsługa serwisu z jaką miałam do czynienia. Bez udzielania informacji, z ciągłym wracaniem sprzętu. Dupa, a nie informatyk.
Nerwy mnie biorą, bo teraz komputer będzie mi szczególnie potrzebny.

Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.  
Człowiekowi odbija przez brak cudownych wynalazków cywilizacji. Szczególnie, że telewizor oblegany jest przez ojca i przez 3 miesiące raz oglądałam to co chciałam. Z przyczyn oczywistych znalazłam sobie bardzo czasochłonne zajęcie - wyciągnęłam zdjęcia. Segregowałam je chronologicznie, podpisywałam (każde jedno) i wkładałam do albumów. Siedziałam nad tym kilka dni, po kilka godzin dziennie i... nie skończyłam. Brak albumów. Zostało mi 600 zdjęć za mojego życia i bliżej nieokreślona ilość sprzed. Tutaj dołożyłam sobie roboty, bo wzięłam zdjęcia od Babci Z. W nich 2 cudowne zdjęcia: 1 - Babci Z. z fajeczką, idealna ona; 2 - Babcia Z., Todzia i Milusia z rocznym Kamiśkiem (na świecie został tylko on). Genialne! Szkoda, że nie mam ich ze sobą, bo bym zrobiła skan. Kiedyś wstawię.
Gdy znajdę jeszcze jedno zdjęcie ze ślubu rodziców to wpadnę w furię. "Będę w szale". Wszystkie takie same i milion kopii. 
Odwaliłam kawał dobrej roboty. I ogromnie się cieszę. Będzie pięknie.