27.05.2015

Львів - Lwów - Lviv


Dzień moich urodzin był początkiem pięknego, udanego pod każdym względem weekendu we Lwowie. 
Zakochałam się. Bezsprzecznie i bezgranic. To miasto jest cudowne, piękne, ma swój klimat. Nigdy wcześniej tak szybko mnie nie wzięło (a trwało to dosłownie kilka chwil). I nigdy tak bardzo nie chciałam wrócić.

Dzień 1.
Pobudka 1:50, wyjazd z Gliwic o 3:00. Start pociągu o 4:03 (pociąg nie opóźniony). Alko 4:15. Wysiadka w Przemyślu przed 12. 
W Przemyślu pyszna kawa i jeszcze bardziej pyszny ciepły, francuski rogalik z czekoladą w kawiarence o niesamowitym klimacie. Pierwsze na co zwróciły uwagę moje nozdrza to zapach surowego ciasta drożdżowego. Wystrój, powiedziałabym, surowy. Kilka różnych stolików z różnymi stołkami, jakaś kanapa, lada, piec. Nic modnego, nic na wyrost. Cudnie.
Do granicy busem, z granicy autobusem. W autobusie Kanadyjczycy i całą drogę Wybranek mego serca z nimi rozmawiał. Ja niestety nie odważyłam się powiedzieć ani słowa. Słuchałam, próbując się czegoś nauczyć.
I Lwów. I jego ruch uliczny. Ludzie przechodzący między jadącymi autami, auta między autami, między tramwajami, trolejbusami. Wszyscy naraz, w jednej chwili. Nie można się temu nadziwić. I czemu jeszcze? Że nikt nie trąbi. Chyba, że informuje: "Jadę, nie zatrzymuję się, spierdalać z tej drogi." A jak wygląda tam kurs prawa jazdy? Od razu na głęboką wodę - ścisłe centrum. Jak się tam nauczą to później już z górki.
W pierwszy dzień trochę spacerku ogarniającego co, jak i gdzie. Obiadek, typowo gruziński, bo chinkali. I obczajka jak to się je. Już przy drugim wymiatałam i aż mi ślinka leci, bo w tej chwili już bym zjadła. Następnie piwko i hotel. Nie dotrwałam do pierwszego kieliszka - zmogło mnie spanie.

Dzień 2.
Dzień zwiedzania. Zaczęliśmy o 10, skończyliśmy o 18.  Kopiec Unii Lubelskiej, Starówka, dzielnica Żydowska, dzielnica Ormiańska, Opera Lwowska, Browary Lwowskie. Pani Przewodnik bardzo fajna, opowiadała ciekawie, a także odpowiadała na wszystkie zadawane pytania. Radziła też gdzie dobrze i w miarę tanio zjeść.
Na własną rękę poszliśmy do kilku ciekawych knajpek i miejsc. Sziszka, piwo, obiadek. Trochę tu, trochę tam.
Wracając do hotelu spotkaliśmy Rafała, który na tej wycieczce zaprzyjaźnił z każdą możliwą osobą. A że tymi osobami byli Ukraińcy, to i samogon się trafił. Dla JS jak tequila. PC po 5 min milczenia stwierdził: "Jakbym w mordę dostał". Ja spróbowałam i na szczęście na tym się skóńczyło. 
Wybranek mego serca rozmawiał z Wawą, który nie rozmawiał po polsku ani po angielsku, tylko minimalnie po rosyjsku. Wybranek mego serca nie rozmawiał po ukraińsku, ani po rosyjsku. I szczerze przyznam całkiem im to wychodziło!
Jedni Ukraińcy zamienili się na innych. I co? Jesteśmy jak bratanki. Wzrok identyczny jak u nas: "Ze mną się nie napijesz. No co Ty?".

Dzień 3.
Ostatnim miejsce do zwiedzania był Cmentarz Łyczakowski, a wraz z nim Cmentarz Orląt Lwowskich. Wpadł mi do serca napis na pomniku chwały: "Mortui sunt ut liberi vivamus" (Polegli, abyśmy żyli wolni). I najpiękniejsze co Pani Przewodnik powiedziała na koniec: "My, Polacy i Ukraińcy, mamy wspólną historię. Raz układało się między nami dobrze, raz układało się miedzy nami źle. Ale czy warto rozpamiętywać przeszłość? Kłótnie między nami powodują to, że oddalamy się od siebie i między nas wchodzi ktoś trzeci". 
Reszta dnia cała w biegu. Obiad w biegu, zakupy w biegu, bieg na pociąg. Pociąg odjechał, brakło nas 4 osoby. Konduktor nie wysilił się, aby opóźnić pociąg o 3-4 min. Chyba PKP powinno dbać o swoich klientów? A grupa 30 osobowa to spory klient. 
Wróciliśmy PKSem. Prosto do Gliwic. 


Ciąg dalszy nastąpi...